Indyjskie wesele – część 1

Tu nic, co znamy z europejskich, a w szczególności polskich wesel, nie miało miejsca. Żadnych powiązań, żadnych analogii.

W takim miejscu wszystko może się zdarzyć. Szykowała się nam wielka niespodzianka, której nie mogliśmy się doczekać ze zdwojoną ekscytacją. Czytaliśmy tu i ówdzie jak wesele w Indiach może wyglądać oraz jak mniej więcej można się do niego przygotować. Wyszło na to, że będzie jeden, wielki galimatias lub (jak kto woli) czeski film, ale za to – jaki!  Czas w Indiach (jak mieliśmy się okazję niejednokrotnie przekonać) jest bardzo rozciągliwy, więc codziennie doświadczaliśmy zjawiska wspólnie przez wszystkich określanego jako „Indian streching time” !

Indian streching time i zabawa na całego !

Zaczęłam od tego, że wesele indyjskie nie ma nic wspólnego z polskim tradycyjnym weselem. Jednakże dochodzę do wniosku, że jest jeden bardzo trafny i prawdziwy wspólny mianownik. Otóż tak samo dobra i huczna weselna zabawa, tańce do białego rana, z tym, że z jednym małym wyjątkiem… Zabawa weselna trwa przeciętnie nie jeden, nie dwa, lecz cztery dni lub nawet cały tydzień 🙂 Można się wybawić po wsze czasy. Cóż, w końcu rodziny odkładają pieniądze przez całe życie, by potem wyprawić (zgodnie z indyjską tradycją) wesele najwspanialsze pod Słońcem!

Nasza radość na nadchodzące wydarzenie była tym większa, że cieszyliśmy się na spotkanie z naszymi przyjaciółmi, których poznaliśmy w Tajlandii, a którzy teraz wyprawiają wesele swojej córce, a naszej bliskiej koleżance. Ponadto miało być to wesele indyjskie w tradycji Sikhów. Ponoć wesela te są nieco skromniejsze od hinduskich, ale czekały nas nie lada atrakcje!

Let’s get the party started… !

Pełni wrażeń z podróży po pięknej Kerali, nieco zmęczeni wylądowaliśmy na lotnisku w Mumbaju, gdzie wsiedliśmy do starej tradycyjnej czarno-żółtej taksówki bez klimatyzacji. Nieustannie zerkaliśmy przez tylną szybę na nasze bagaże, które wypełniły całą dostępną przestrzeń bagażnika i  wystawały spod niedomkniętej klapy. Kierowca o wyglądzie taliba, z długą brodą (jak na muzułmanina przystało) i równie długimi włosami wyrastającymi z uszu, szukał drogi do naszego hotelu. Kto by pomyślał? Taki znany hotel, położony blisko lotniska, a jednak kierowca miał kłopot z dotarciem na miejsce. W końcu po kilku rundach honorowych w kółko (coś mówiło mi, że mam zapamiętać tę drogę…) udało nam się (i naszym bagażom… w całości) dotrzeć starym, rozklekotanym wozem pod drzwi luksusowego (popularnego wśród sław Bollywood) Novotelu na plaży Juhu. I tu mieliśmy nadzieję odpocząć po długiej podróży, zrelaksować się i wyspać na mięciutkich materacach… Jak się potem okazało, pomarzyć dobra rzecz, jednak wrażenia były nieporównywalne.

Powitanie z przyjaciółmi było gorące i pełne wspomnień. Niestety czasu mało, a przygotowań o 200 % więcej niż u nas, więc pogawędkę po latach musieliśmy odłożyć na później. Pokoje jak na hotel tej kategorii przystało były bardzo komfortowe, z tym, że w pokoju dwu-osobowym miały spać… cztery (!) osoby! Indian style! Adrian dostał pokój z „drużbami”, a ja i Ania zostałyśmy zakwaterowane z mamą i dziadkiem naszej koleżanki. Oj działo się !

Wesela dzień pierwszy. Cocktail Party!

Po chwili relaksu w bikini przy hotelowym basenie (dostarczając rozrywki ciekawskim gościom hotelowym), zrobiłyśmy się z Anią na bóstwo i czekałyśmy z Adrianem w umówionym miejscu na resztę gości. I tu doświadczyliśmy pierwszego zderzenia z Indian stretching time. Umawiasz się na 20.00, przyjdź na 21.00 ! Tej nocy przenieśliśmy się na bal rodem z bajki! Zajechaliśmy pod hotel Hyatt, gdzie kunsztownie udekorowana sala wkrótce miała zapełnić się co najmniej 200 gośćmi. Zajęliśmy miejsce przy jednym z okrągłych stołów, do którego po chwili podszedł jeden z kelnerów oferując nam na tacy pyszne przekąski i drinki. Zdążyliśmy już porządnie zgłodnieć, więc wypełnialiśmy nasze brzuchy coraz to innymi smakołykami. Przed nami roztaczał się widok na rozległą scenę, na której lada moment mieli pojawić się narzeczeni (dziś razem). Wesele poprzedzone jest ceremonią zaręczyn, kiedy to obydwie rodziny się spotykają, omawiają scenariusz wesela, przekazują sobie pieniądze i rytualne podarunki, a także dyskutują nad losem przyszłej panny młodej. Ceremonia taka odbywa się w świątyni i jest również zwieńczona imprezą.

Sącząc kolorowego drinka oczekiwaliśmy przybycia państwa młodych… I nagle zaczęło się ! Wkroczył korowód, na którego czele szli wybijając ogniste penjubskie rytmy bębniarze, a za nimi narzeczeni i ich rodzice. Show must go on ! Po gorącym powitaniu młodej pary przez gości, na scenie tańczył i grał zespół bębniarzy. Po tym wstępie na scenę pojawiali się kolejno znajomi młodej pary, którzy prezentowali im, przygotowane specjalnie na tę okazję, taneczne układy. Zabawa rozkręcała się na dobre i nawet nie zorientowaliśmy się jak sami zajęliśmy miejsce na scenie dając się ponieść rytmicznej muzyce. Czuliśmy się jak gwiazdy Bollywood gdy wokół nas kręcili się kamerzyści i fotografowie, a pozostali goście na wielkim telebimie mogli obserwować, co się aktualnie dzieje na parkiecie. Para młoda wirowała w tańcu wokół nas. Panna młoda wyglądała nieziemsko w błękitnym, bogato zdobionym sari. Na dworze z kolei przygotowany był szwedzki bufet z różnego rodzaju indyjskimi daniami.

Z notesu podróżnika…

Wskazówki:

Na indyjskie wesele trzeba sobie przygotować osobną kreację na każdy dzień. Raczej nie wypada wystąpić dwa razy w tej samej. Oprócz sari i salwar kamiz można ubrać zachodnią sukienkę. Suknie balowe i wieczorowe są jak najbardziej na miejscu.

IST to skrót od Indian Stretching Time, planując swój dzień, warto to uwzględnić. Czas w Indiach jest z gumy 🙂

Po Mumbaju dobrze jest się poruszać z mapą, nawet jeżdżąc taksówkami. Miasto to jest molochem i nawet kierowcy (celowo lub nie) gubią drogę.

Biała, europejska skóra jest znakiem rozpoznawczym dla żebraków. Stojąc w korkach, na światłach bardzo często jest się nagabywanym przez żebraków. Niestety, niektórzy bywają natarczywi i wręcz złoszczą się, gdy nie chcemy im dać jałmużny. W tej sytuacji trzeba uzbroić się w cierpliwość i nie reagować na zaczepki. Dając parę rupii tak naprawdę im nie pomagamy, a wręcz napędzamy żebraczą machinę. Jeśli takie zaczepki bardzo nam przeszkadzają, lepiej wybrać samochód z klimatyzacją (wtedy nikt nie będzie wkładał nam rąk do środka samochodu).

Ceny:

Przejazd taksówką bez klimatyzacji z lotniska Chatrapati Shivaji do dzielnicy Juhu – 170 Rs.

Przejazd motorikszą po najbliższej okolicy (do 4-5km) – ok. 60 Rs. (jeśli nie orientujemy się w cenach, lepiej poprosić o włączenie taksometru)

Mała pizza w barze fast-food – ok. 300 Rs. (Mumbaj jest drogi…)

 

Zobacz również:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.