Allepey, czyli wodny świat

Rozpieszczeni ajurwedyjskimi masażami, z morską bryzą we włosach, policzkami muśniętymi Słońcem, wypiliśmy ostatnie bananowe lassie, a następnie złamaliśmy zasadę wieczornych zakupów i znaleźliśmy pierwszy otwarty rano tybetański sklep. Wedle zamówienia członków naszej rodziny kupiliśmy tybetańskie male (rodzaj różańca, który z powodzeniem można nosić na szyi jako ozdobę) i opuściliśmy gościnną Varkalę. Jadąc w pośpiechu, balansując wśród jeżdżących we wszystkie strony samochodów i innych pojazdów, przedzierając się przez uliczny gwar, mijając ciekawskie spojrzenia przechodniów, bananowe uśmiechy dzieci, tony śmieci wzdłuż ulicy, dotarliśmy do kolejnego punktu naszej podróży. Opuściliśmy ląd, by jeden dzień i jedną noc spędzić na malowniczych rozlewiskach Allepey. Nim jednak wstąpiliśmy do wodnego świata, oddaliśmy cześć świętym nagom, czyli wężom.

Największą atrakcją rejsu po rozlewiskach są widoczne na zdjęciu łodzie (ang. houseboat), które oferują wszelkie udogodnienia dla każdego typu turysty. Nie ma dwóch takich samych łodzi, ich wygląd i kształt zależy od inwencji właściciela.

Świątynia Węży

Kult węży jest szczególnie żywy w Kerali. Węże odgrywają bardzo dużą rolę w wierzeniach oraz życiu Keralczyków. W każdym z rodowych domów powinien znaleźć się wężowy gaj z kamiennym wizerunkiem węża. Węże nazywane są nagami i uznawane za Władców Świata Podziemnego. Zaciekawiła nas pewna legenda z miejscowości Mannarsala. Otóż jedna z kobiet z rodu wyznawców wężowych bóstw urodziła dwóch synów, z których jeden był pół-człowiekiem, pół-wężem. Ów syn poprosił swą rodzinę, by go czciła, a gdy ta spełniła jego prośbę, syn po prostu zniknął… I tyle 🙂 . Postanowiliśmy zobaczyć słynną świątynię węży, tym niemniej, że leżała na naszej trasie do Allepey.

Wąż da Ci potomstwo…

Kamienne figurki wężów przedstawiają głównie kobry z kapturami. Przywodzi to namyśl kobrę, która osłoniła medytującego Buddę przez deszczem

Po przekroczeniu bram świątyni nie było trudno się zorientować, że otóż trafiliśmy na jakieś święto. Świątynia wypełniona była pielgrzymami, a wokół głównego budynku w sercu dziedzińca krążyła głośna procesja. Zaczepiły nas dwie sympatyczne pary nowożeńców w pięknych, dostojnych indyjskich szatach, którzy poprosili nas o wykonanie wspólnych zdjęć. Nie mogliśmy się napatrzeć na ich wytworne, tradycyjne indyjskie stroje. Przyszli pokłonić się dziś bóstwom i prosić o zdrowe potomstwo, bo właśnie w tej świątyni bezdzietne pary modlą się o błogosławieństwo. Święte obrzędy natomiast odprawiane są przez … kapłankę-dziewicę. Cóż za paradoks ! Kapłanka mieszka na terenie świątyni i, jak się zdążyliśmy zorientować, osiągnęła słuszny wiek. Dzisiejszej procesji przewodzili uderzający w bębny pielgrzymi, którzy zachęcali nas do przyłączenia się. Procesja była w intencji, nie trudno było się domyślić, przyszłego potomstwa. Nastrój w świątyni był wyjątkowy, promienie Słońca delikatnie oświetlały ciemne drewniane budynki tworząc mgliste snopy światła, które otulały delikatną łuną liczne kamienne figurki węży. W świętym gaju ustawione były majestatycznie różnej wielkości kamienni nagowie oświetleni tajemniczo światłem upalnego dnia. Widok ten przywodził nam na myśl świątynie Angkor Wat w Kambodży. Wtopieni w magiczną atmosferę tego miejsca zauważyliśmy jedyny w swoim rodzaju obrządek. Otóż na wielkiej bambusowej wadze duchowni ważyli niemowlaki, używając jako przeciwwagi darów przyniesionych przez rodziców dziecka (dary oczywiście musiały być od niemowlaka cięższe). Następnie duchowni błogosławili dziecko, a podarunki w postaci żywności (ryż, banany itp.) przekazali do świątyni. Indie zadziwiają na każdym kroku.

Po wizycie w świątyni wyruszyliśmy w dalszą drogę, dokładnie do miejsca, gdzie czekała na nas łódź-dom (popularnie zwana tu houseboat).

Miasta na wodzie


Postanowiłam pomóc kucharzowi i rozwałkować ciasto na chapati 🙂

Niewątpliwie Wenecja to symbol miasta na wodzie, ale nie jest to jedyne takie miasto na świecie. Mówi się tak też o poprzecinanym licznymi kanałami Bangkoku, wioskach rybackich na Filipinach, pływających miastach w Zatoce Ha Long Bay w północnym Wietnamie. Ludzi stale przybywa i ziemia przysłowiowo się kurczy. Co sprytniejsi budują swoje domy na wodzie, które tworzą wodne wioski, a potem miasta. Rozlewiska w Kerali powstały, jak mówią tutejsi, w wyniku przerwania tamy. Ciągną się wzdłuż południowego wybrzeża i łączą z rzekami. Dziś są także jedną z głównych atrakcji turystycznych, z której i my chcieliśmy skorzystać. Atrakcją jest rejs łodzią po rozlewiskach, 1- 2 lub 3-dniowy. Do wyboru są łodzie wszelkiej maści, ekskluzywne oraz w podstawowym standardzie. My wybraliśmy opcję pośrednią i zdecydowaliśmy się na rejs z noclegiem na pokładzie. Nie spodziewaliśmy się, że cała łódź będzie do naszej dyspozycji. Kapitan powitał nas serdecznie w różnych językach, nawet japońskim (polskiego pewnie wkrótce się nauczy), oprowadził po swojej łodzi i zostawił nas w opiece swej załogi (w tym kucharzem, który miał nam przygotowywać posiłki). Łódka okazała się być bardzo komfortowa. Posiadała dwie kajuty z łazienką, kuchnię, górny pokład z werandą i materacami do leżenia, a nawet telewizor lcd i dvd… Kto by pomyślał, że spotkają nas takie udogodnienia…?

Życie na wodzie

W trakcie naszego rejsu nie byliśmy sami. Dookoła nas płynęło tuzin takich łodzi jak nasza. Wręcz robiło się tłoczno. Nikt nikomu jednak nie zawadzał i leniwie oglądał wodny świat. Rozlewiska miejscami były szerokie i na horyzoncie widoczne były tylko nurkujące ptaki, miejscami z kolei kanały robiły się wąskie niczym kanały weneckie z tą różnicą, że były porośnięte bujną roślinnością. Na brzegach wypatrzeć można było rozmaite budowle, w tym samotny kościół, który cudem uchronił się przed zalaniem. Najciekawsze jednak w trakcie rejsu było obserwowanie codziennego życia w wodnym świecie. Ludzie zbudowali domy na brzegach, które od zalania dzieliło może 5-10 cm, bo tak wysoki jest poziom wody w kanałach. Woda ta, choć daleko ma do jakiejkolwiek przejrzystości, wykorzystywana jest praktycznie w każdym celu. Kobiety przykucnąwszy na brzegu myją w niej naczynia, garnki, robią pranie, mężczyźni zanurzeni po pas myją się, dzieci w szkolnych mundurkach czekają na przystani na wodny tramwaj, który zawozi je ze szkoły do domu, rybacy w wąskich łódkach (na kształt indiańskiego kanu) zapuszczają sieci. A ja w tym czasie postanowiłam zerknąć, co się dzieje w kuchni. Załoga tymczasem przybiła do brzegu, gdzie mieliśmy spędzić noc.

Boski wieczór na rozlewiskach. Nic dodać, nic ująć !

Kolacja przygotowana przez naszego rejsowego kucharza była wyborna, a zachód Słońca czarujący, z którym powoli gasły sprawy codzienności, wodny świat pomału zamierał, by na parę godzin oddać władzę bóstwom nocy. Noc okazała się być pełna dziwów, przemykających czarnych cieni nietoperzy, posrebrzona migoczącymi światłami świetlików i lampek przycumowanych łódek, wypełniona szelestem liści palmowych, cykad i dobiegających z przeciwległego brzegu świątynnych modłów, pełna wyznań i romantycznych deklaracji.

Z notesu podróżnika…

Ceny:

Krewetki królewskie (king prawns) od rybaka na backwater – 500 Rs.
Rejs po backwater w houseboat z noclegiem – ok. 2500 Rs.
Wstęp do świątyni Mannarsala – bezpłatny

Wskazówki:

Na backwater można wypłynąć z Allapuzha, Allepey, Kollam, Kottayam. Wiele firm oferuje rejsy w houseboat. Warto się na to zdecydować. Mamy wtedy do dyspozycji całą łódź, nie dzielimy jej z innymi turystami. Łodzie są do wyboru i koloru: z jedną kajutą, dwiema, trzema itd. Dostępne są także różne standardy łodzi: Standard, Deluxe (Silver Star), Lux (Gold Star), z klimatyzacją lub bez. My wybraliśmy łódź Deluxe bez klimatyzacji (choć noce na backwater są bardzo duszne).
Na backwater warto zabrać jakiś repelent na komary.
W trakcie rejsu można się również zdecydować na przejażdżkę małym kanu po wąskich kanałach Allepey.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.