Feria barw, gorąco, parno, słodko, kwaśno, ostro… Oto tajska tęcza smaków. Dziś mielismy poznać Tajlandię „od kuchni”. Potem chcieliśmy wyruszymy na „przytulańsko” z dzikimi tygrysami oraz spędzić romantyczną noc w najbardziej magicznym miejscu na Ziemi.
Niska Tajka, Mai, uśmiechnięta, z dużymi, czarnymi okularami na nosie, powitała nas ciepło w Silom Thai Cooking School. Miejsce okazało się bardzo przytulne, pełne bibelotów i patchworków z kotami. Miało swój wyjątkowy klimat i hipsterski urok. Panowała tam domowa atmosfera. Uczestnicy zajęć zostali podzieleni na grupy, które skłądały się z ludzi z różnych stron świata. Fascynatów tajskiej kuchni takich jak my. Nie mogliśmy się doczekać jak zaczniemy przygotowywać nasze ulubione potrawy. Przed gotowaniem udaliśmy się na targ po składniki. Zabrał nas tam nasz nauczyciel-kucharz, Oliver. Opisywał dokładnie każdy produkt używany w tajskiej kuchni– warzywo, przyprawę. Wszystko musi być świeże. Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo myśląc, że ciężko będzie kupić te produkty świeże w Polsce. Na szczęście asortyment sklepów szybko się zmieni i co raz częściej można dostać świeżą trawę cytrynową, liście limonki czy tajską bazylię. Oliver wyznawał jedną zasadę: jeśli nie masz kluczowych składników, nie gotuj, bo to nie będzie ten smak. Po zakupach dokładnie umyliśmy warzywa i zabraliśmy się za przygotowanie potraw. Na pierwszy ogień poszedł tom yum goong, czyli słodko-kwaśna zupa z krewetkami. Wszystko przyrządzaliśmy w woku na wysokim ogniu. Gotowaliśmy na dworze, więc nie było mowy o klimatyzacji. Żar od woka aż parzył nam twarze, ale o to w tajskiej kuchni chodzi, by gotować szybko w bardzo wyoskiej temperaturze żeby składniki nie straciły swoich właściwości odżywczych. Oliver miał tak wprawne oko, że określał co do sekundy, kiedy należy zakręcić płomień. Zupa wyszła palce lizać.
Cieszyliśmy się jak dzieci, że potrafiliśmy zrobić tak pyszne dania sami. Następnie przyrządziliśmy pad thai, czyli tajskie spaghetti (to tak naprawdę potrawa przyrządzana na potrzeby turystów, z tajską tradycją kulinarną nie ma nic wspólnego), sałatkę z kurczakiem, zielone curry z kurczakiem (łącznie z ucieraniem samego curry w moździerzu) i na końcu deser z banana w mleczku kokosowym. W międzyczasie uczyliśmy się również jak ugotować kleisty ryż oraz wycisnąć mleko kokosowe z najprawdziwszego kokosa.
Tajska kuchnia generalnie jest ostra. Używa się w niej dużo papryczek chili. Niemniej jednak są też dania, które mimo wszystko są bardzo łagodne w smaku jak choćby ryż smażony z jajkiem i kurczakiem, ryż smażony z kurczakiem i tajską bazylią, makarony z sosem sojowym lub zupa z makaronem lub ryżem, słynne noodle soup. Jest takie miejsce w Bangkoku, gdzie sprzedają najlepszą noodle soup na świecie 🙂 Pierwszym zwrotem, jakim zaczęłam się posługiwać po tajsku podczas mojego pierwszego pobytu w 2006 było „mai pet”, co znaczy „nie ostre”. Kuchnia tajska zawiera w sobie wpływy chińskie (makarony) i indyjskie (curry). Przez lata była modyfikowana. Do większości dań podaje się ryż (specjalnością jest ryż kleisty). Nawet do zup, czego nie można spotkać w Europie w tajskich restauracjach. Posiłki spożywa się za pomocą widelca w lewej ręce i łyżki w prawej. Pałeczek używa się do makaronów. Natomiast w ogóle nie używa się noża, jak praktycznie w całej Azji. Nie ma też czego kroić, mięso zawsze dostaje się już w kawałkach i pokrojone. W tajskiej kuchni nie używa się w ogóle soli, za słony smak odpowiada sos rybny. Typowym tajskim curry, oprócz żółtego i czerwonego jest zielone. Z kolei moim ulubionym daniem jest łagodna tom kha gai, czyli zupa z mleczkiem kokosowym z kurczakiem. Tajowie jedzą też dużo makaronów – w formie zupy, smażonych. To są wyraźne wpływy chińskie. Każdy z czterech regionów Tajlandii ma własną kuchnię. Podstawą każdego dania jest kleisty ryż. Można spotkać też różnego rodzaju placki z tapioki, rybne i mięsne kulki, pierożki, grillowane owoce morza, smażone na głębokim tłuszczu ryby (np. cat fish). Ze słodkości spotkać można różnego rodzaju naleśniczki, ciasteczka, deserki „na mokro” i ciepło, a dla mnie numerem jeden jest kleisty ryż na słodko z mlekiem kokosowym ze świeżym mango.
Pod koniec dnia ciężko było nam uwierzyć, że sami ugotowaliśmy tak wspaniałe potrawy. Niebo w gębie. Najedliśmy się do syta. Jak to opisuję robię się głodna, mimo że już jadłam obiad.
Z notesu podróżnika…
Ceny:
– taxi z Huamak do Silom – 200 thb
– Szkoła Gotowania Silom (pół dnia) – 1000 thb
Wskazówki:
– pamiątki, rękodzieło, ubrania najlepiej w Bangkoku kupić na targu Chatuchak, do którego najlepiej dostać się BTS’em. Kiedyś był jeszcze Lumpini, ale ku mojemu rozczarowaniu, został zamknięty, by w jego miejscu wybudować kolejne wiżowce
– przed szkołą gotowania najlepiej nic nie jeść, bo wyjdziemy najedzeni do syta
Zobacz również:
Brak powiązanych wpisów.