Jadąc, gdzie pieprz rośnie i herbata

Kompaktowy samochód marki Tata, który bezawaryjnie przejechał krętymi górskimi drogami i pokonał z nami łącznie ponad 1000km

„Pan Samochodzik” w Indiach

Cudowne dziecko motoryzacji indyjskiej czekało na nas już przed bramą. Od dziś przeszło 1000 km mieliśmy pokonywać zwinnym samochodzikiem marki Tata z rewelacyjnym kierowcą – Surishem. Ta forma podróżowania jest w Indiach dość popularna, również wśród Indusów. Tatę zresztą doskonale w Polsce znamy. Nie spodziewaliśmy się, że to auto tak świetnie będzie sobie dawać radę na indyjskich drogach, lawirując pomiędzy dziurami, napotkanymi na środku drogi krowami, pieszymi i pojazdami, które często nawet pojazdów z definicji nie przypominały. W Indiach najpopularniejsze marki samochodów to, oprócz Taty, Mahindra – świetne jeepy, suwy, Ambassador – znany od dawien dawna oraz Bajaj – największy producent riksz. Mieliśmy okazję zakosztować jazdy każdym z wymienionych marek pojazdów.

Podróż do Munnaru pozwoliła nam oswoić się z ruchem na indyjskich drogach. Nasz kierowca co jakiś czas zerkał na mnie, gdy samochód z naprzeciwka wyprzedzał na trzeciego, po czym w ostatniej chwili zjeżdżał na swój pas… Starałam się mieć minę niewzruszoną 🙂 Mimo wszystko Indusi jeżdżą wolno. 60 – 70 km/h to średnia prędkość. Szybciej jeździć się po prostu nie da. Co chwilę na drodze ustawione są ograniczniki prędkości w postaci bramek na drodze. Żeby pomiędzy nimi przejechać, trzeba zwolnić. Inaczej się zwyczajnie nie da. Znaków drogowych jest bardzo mało. Bo i po co więcej? Drogi w Polsce zaczynają przypominać las znaków, które i tak są ignorowane. „Naturalne” ograniczniki prędkości w postaci wysepek czy bramek o wiele lepiej spełniają swoją rolę.

W drodze do Munnaru zatrzymaliśmy się by zwiedzić Hill Palace, pałac władców Kerali – Ćolów. Godny uwagi w tym pałacu jest obraz jednego z władców, który został namalowany w taki sposób, że stanąwszy po lewej lub prawej jego stronie, zawsze ma się wrażenie, że władca patrzy na Ciebie.

„Mistress of Spices”

Spice Garden. Żeby tak lotnicze limity bagażowe były większe…

Wjeżdżając już na krętą górską drogę zatrzymaliśmy się przy Spice Garden, dużym ogrodzie przypraw. Rosło tam wszystko to, czego używamy codziennie w kuchni i inne ciekawe zioła o leczniczych właściwościach. Warto zatrzymać się w jednym z takich ogrodów i zobaczyć jak rośnie pieprz, kawa, cynamon, popularny w Indiach kardamon, imbir czy curry… Uwielbiam Indie za ich wonne i aromatyczne przyprawy. Bez nich nasza kuchnia byłaby mdła i nudna. A te zapachy ! W grupie moich faworytów znajduje się przede wszystkim cynamon, kardamon, imbir, trawa cytrynowa i świeża kolendra…. Mmmmm…

Zakupom przypraw, medykamentów i homemade chocalate nie mogliśmy się wręcz oprzeć… Munnar i okolice to raj dla miłośników naturalnych produktów, olejków, smakoszy kuchni.

Do miasteczka dotarliśmy wieczorem, ale naszym atrakcjom nie było końca, szczególnie dla mnie… Czekało na mnie jeszcze niecodzienne, zaskakujące i dość dziwne doświadczenie…

Wieczorne SPA

Nasz kierowca polecił nam położony niedaleko naszego pensjonatu masaż ajurwedyjski. Wszyscy byliśmy zdecydowani. Nareszcie nadarzyła się okazja by doświadczyć zmysłu dotyku. Każdy z nas wybrał sobie pysznie brzmiące doznania ajurwedyjskie. Byłam pierwsza w kolejce. Z uśmiechem na twarzy podążyłam za masażystką, która nie mówiła po angielsku. Po wejściu do „sali masażu” moja mina nieco zrzedła. Wystrój i higiena odbiegały od moich wyobrażeń cudownego relaksu, a tym bardziej znanych mi gabinetów masażu w Tajlandii. No ale cóż, przecież trzeba spróbować! I pomimo brudnej, odrapanej i poplamionej podłogi i ścian, migających jarzeniówek, braku muzyczki relaksacyjnej, pełna nadziei, że sam masaż wynagrodzi mi niedoskonałości miejsca, oddałam się rytuałom. Zaczęło się dość nieciekawie, miałam się rozebrać do naga, myślałam, że dostanę coś do okrycia i owszem dostałam – ręcznik wielkości ręczniczka do rąk. Najpierw miał być masaż głowy. W tym celu musiałam usiąść na ociosanym pniu drzewa, które pełniło rolę krzesła. Na moje włosy polały się różne olejki o dziwnym, bulionowym zapachu… W duchu modliłam się, by moje blond włosy nie zrudziały od tej pomarańczowej mikstury… Po rocznym pobycie w Tajlandii moje włosy przybrały rudy odcień. Zapewne od szamponów z domieszką barwników. Biada tym, którzy decydując się na masaż głowy mają tak długie włosy jak ja. Musiałam wytrzymać 20 minutowe szarpanie za włosy we wszystkie możliwe strony. Szczerze nienawidzę jak ktoś szarpie mnie za włosy. Wizyty u fryzjera ograniczam do niezbędnego minimum w ciągu roku. Potem miałam położyć się na wielkim drewnianym stole (najlepiej utrzymana rzecz w tym pomieszczeniu). Mój kusy ręczniczek nagle zniknął… Czułam się jak przed mumifikacją. Zaczęło się natłuszczanie całego ciała olejkami i masaż dłońmi. Masaż całego ciała był dość powierzchowny, sprawiał wrażenie „miziania”, szczególnie w porównaniu z masażem głowy. Głaskanie z tyłu, z przodu… Tonęłam w olejku. Po masażu w moim pakiecie była jeszcze kąpiel parowa. Ale co to była za kąpiel! I tu znowu na golasa miałam wejść do sporej drewnianej skrzyni, usiąść na metalowym taborecie, przy czym moja głowa wystawała przez wycięty w drewnie specjalny otwór. Wyglądałam dość komicznie, co można zobaczyć na załączonym obrazku. Na koniec zostałam wytarta z olejku ręczniczkiem, który miałam wcześniej na sobie. Szczęśliwa, że to już koniec rytuałów i nieziemsko głodna, pognałam z resztą ekipy do naszego pensjonatu wziąć szybki prysznic i wybrać się do centrum na kolację. Ania i Adrian na masaż się nie doczekali, okazało się, że była tylko jedna masażystka, która zajęta była właśnie mną 😉 To nie był jednak pierwszy i ostatni masaż ajurwedyjski. Jak się później okazało, każdy dostarczał nieprzewidzianych wrażeń…

To nie narzędzie tortur, to nietypowa sauna… Dla cierpliwych i wytrzymałych!

Z notesu podróżnika…

Ceny :

bilet wstępu do Hill Palace – 20 Rs.
bilet wstępu do Spice Garden – 100 Rs.
Ayurveda: full body massage with bath steam – 800 Rs.
Kolacja dla 3 osób w Silver Spoon Restaurant – 370 Rs.

Wskazówki:

Ayurvedę w Munnarze można spokojnie pominąć, chyba, że ktoś lubi tego typu przeżycia. Miejscowi ją polecają ze względu na stosowanie przez masażystów naturalnych olejków, które wytwarza się z produktów dostępnych właśnie w tym regionie.
Nocleg – Green View Homestay (małe pokoje, ciepła woda ogrzewana piecem gazowym, kawałek od centrum miasta, niska cena). Warto mieć swoje prześcieradło, śpiwór lub cokolwiek innego i swój ręcznik (świetnie sprawdzają się szybkoschnące, które są lekkie, cienkie i zajmują mało miejsca). Tam się pranie wietrzy, a nie pierze. Jeśli już się pierze, to ręcznie i w wodzie z rzeki, a suszy się rozłożone na dachu lub trawie… Ot taki dziwny zwyczaj.
W Munnarze jest dość chłodno, szczególnie w nocy. Warto mieć przy sobie bluzę, długie spodnie, skarpetki. Jeśli chcemy chodzić po górach obowiązkowe są wygodne buty. My mieliśmy sandały marki Keen – w tym terenie bardzo się sprawdziły.
Warto kupić przyprawy i naturalne kosmetyki (w innych rejonach już takich nie ma), np. czysty żel aloesowy, krem sandałowy, kosmetyczny turmeric
Restauracji Silver Spoon nie polecamy. Jedzenie niezbyt smaczne. Warto jedynie wybrać się tam dla samego popisu jaki robi manager lokalu (manager – brzmi dumnie). W końcu ścieranie i nakrywanie stołu to nie lada wyczyn !

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.