Opowieści z Indii

Podróż do Indii rozpoczęliśmy i zakończyliśmy w stolicy Bollywood – Mumbaju. Na lotnisku Chatrapati Shivaji wylądowaliśmy w środku nocy. Do końca niepewni, co może

Odbiór bagażu. Lotnisko Chatrapati Shivaji. Na tym lotnisku będziemy jeszcze nie raz, nie dwa…

nas spotkać na zewnątrz, czekaliśmy na nasze bagaże, a ja w międzyczasie starałam się skontaktować z narzeczonym naszej indyjskiej koleżanki, na której ślub zostaliśmy zaproszeni. Parę sms’ów i już byliśmy umówieni. Indyjski ślub to nie błaha sprawa, wymaga przygotowań i to również ze strony gości. Przed nami dopiero co roztaczała się wizja podróży przez Indie Południowe z plecakiem, dlatego też byliśmy bardzo wdzięczni koleżance kiedy okazało się, że część bagażu możemy zostawić u jej narzeczonego. Na dworze otuliła nas ciepła mgiełka. Tak, tego nam było trzeba! Było ciepło, parno, ale nie do przesady. Idealna pora na zwiedzanie. 30 dni na wchłanianie Indii !

Non Aircon Taxi w Mumbaju. Stare ambassadory. Warto się takim przejechać dla hecy, ale uwaga – kierowcy często nie wiedzą lub tylko udają, że nie wiedzą, że nie znają drogi czy adresu.

Bip, biiip…!!! Uwaga, jadę!

Noc w Mumbaju jest bardzo głośna, gdyż zewsząd dobiegają dźwięki klaksonów o różnym natężeniu i tonie. Zgoła ma się wrażenie, że każdy taksówkarz bądź rikszarz stara się tak podkręcić swój klakson, by był najgłośniejszy ze wszystkich. Klakson w Indiach ważniejszy jest od kierunkowskazów czy też świateł przednich, tylnych lub stopu. Klakson to niczym język migowy kierowców pojazdów mechanicznych, za pomocą którego można wyrazić niemal wszystko. Gdy kogoś wyprzedzamy – trąbimy, gdy mijamy – trąbimy, gdy zbliżamy się do zakrętu – trąbimy… I to nie byle jak! Są dźwięki krótkie, powtarzające się, są długie… Drogowy alfabet morsa ! Dźwięk klaksonu w Indiach jednak szybko spowszedniał nam na tyle, że po paru dniach stał się nam obojętny i zupełnie przez nas niezauważalny.

Indyjski narzeczony odebrał nas z lotniska i zawiózł do swojego domu na krótki „chill out” przed naszym następnym lotem do Cochin w Kerali. Szybko się zorientowaliśmy, że jazdę po indyjskich ulicach lepiej powierzyć indyjskim rajdowcom. Ruch na drodze sprawia wrażenie chaosu, ale Indusi świetnie sobie z tym radzą i bez nerwów, tudzież stłuczek, potrafią sprawnie poruszać się po tej drogowej plątaninie…

Kiedy kolejny raz przejechaliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, Adrian zapytał co w Indiach oznacza czerwony sygnalizator. Narzeczony odpowiedział z uśmiechem – “Jak to co? Że należy się zatrzymać!” I kolejny raz zignorował czerwone światło. My sami mimo to mieliśmy zadowolone miny i popatrzyliśmy na siebie porozumiewawczo. Oto przygoda się zaczęła!

Chill out w Mumbaju

Podczas krótkiego odpoczynku w mumbajskim domu mieliśmy okazję poznać rodzinę narzeczonego, pogawędzić o zwyczajach zaślubin w Indiach oraz pierwszy raz spróbować prawdziwej domowej indyjskiej kuchni. Kuchnia od razu przypadła nam do gustu, choć pierwsze zderzenie z jej pikanterią spowodowało, iż oczy zaczęły mi łzawić, a w nosie pojawił się katar. Za to po powrocie z sentymentem będziemy wspominać kurczaka w sosie z masalą lub imbirem w towarzystwie placka ćapati (in. roti) lub paratha. Przed wyjazdem byliśmy ostrzegani przed nieprzyjemnymi skutkami kuchni indyjskiej, ale ku naszemu zaskoczeniu, przez cały okres naszej podróży, żadna perturbacja żołądkowa, na szczęście (!), nas nie dopadła. Kuchnia indyjska jest bardzo aromatyczna i na okrągło degustowaliśmy jej nowe smaki. Oczywiście zachowaliśmy podstawowe środki ostrożności takie jak chociażby zwracanie uwagi na wodę pitną, by była wyłącznie butelkowana i do tego oryginalnie kapslowana (dobrze, by nakrętka była dodatkowo zafoliowana).

Czas na pogawędce w środku nocy minął tak szybko, że wnet znaleźliśmy się z powrotem na lotnisku w oczekiwaniu na lot do Cochin. Krótka przejażdżka po Mumbaju nocą dała nam pierwszy obraz tego miasta. Sprawiało ono wrażenie nieco opuszczonego, ale przecież o godz. 24.00 każde miasto się wycisza, nawet Mumbaj. Naszym oczom ukazywały się raz po raz betonowe blokowiska, śmieci, gdzieniegdzie kryte blachą falistą slumsowate baraki, śpiący ludzie na chodniku, minęliśmy dom najpopularniejszego aktora Bollywood – Shahrukh Khan’a… Wypatrywaliśmy krowy… Nie było ani jednej w zasięgu wzroku. Czyżby w tym ciasnym, betonowym i zatłoczonym mieście nie było już i dla nich miejsca? Wkrótce siedzieliśmy już w samolocie tanich linii lotniczych Air India, który był najpunktualniejszym ze wszystkich naszych lotów w Indiach. Pomino zmęczenia z powodu braku snu i długich godzinach wszystkich lotów, na naszych twarzach znów pojawiły się bananowe uśmiechy kiedy za oknem samolotu naszym oczom ukazał się las palm kokosowych. Kerala to zielona kraina, prawdziwy “God’s Own Country”. W Mumbaju natomiast mieliśmy się zjawić ponownie po ok. 2 tygodniach, pełni wrażeń z podróży po Kerali oraz Tamil Nadu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.