Birma. Inle – rybackie “jezioro łabędzie”

Tajemnicze, osnute mgłą jezioro. Płytkie (raptem 2m), z kryształowo czystą wodą. Przeplatane gdzieniegdzie domami na palach. Życie toczy się tam całkowicie na wodzie. Głównym środkiem transportu jest łódź. Dzieci wychowują się na łódkach. Nam nie przyszłoby do głowy żeby małego bobasa włożyć do łódki i to bez kamizelki ratunkowej. A tam jest to codziennością. Z Bagan do Nyaung Shwe, które jest położone nad jeziorem, jechaliśmy 9 godzin nocą autokarem. Droga była bardziej wyboista, a autobus mniej komfortowy niż poprzedni. Na szczęście nawet w środku nocy można było się posilić w przydrożnym „zajeździe”. W takich miejscach zawsze znajdowaliśmy coś smakowitego i oryginalnego. Tym razem były to ciepłe kluski na parze z nadzieniem kokosowym. Niebo w gębie. Niestety te lokalne przysmaki ciężko dostać potem w innym miejscu.

Dlaczego jezioro łabędzie? Takie skojarzenie przyszło mi do głowy jak zobaczyłam rybaków łowiących ryby na jeziorze Inle. W pełnym skupieniu, na wąskich łódkach typu kanu, stojąc na jednej nodze „odstawiają balet”. Niesamowite jak ci ludzie są w stanie utrzymywać równowagę na chybotliwych łódkach. Ich technika łowienia jest jedyna w swoim rodzaju. W trakcie rejsu po rozległym jeziorze odwiedza się sporo sklepów. Tak to już jest, że przewoźnicy mają pewnego rodzaju umowy z handlarzami. Zakup nie jest obowiązkowy. Można między innymi zobaczyć jak robi się birmańskie szlugi. A nawet zwinąć sobie jednego. Kupiliśmy trochę pamiątek, głównie od handlarek na łódce, które miały okazyjne ceny, i na bazarku przed świątynią. Usłyszałam też nietypową prośbę. Jedna z dziewczyn sprzedających pamiątki poprosiła mnie o szminkę i perfumy. Akurat takich rzeczy nie zabieram na wycieczki, ale gdybym wiedziała, że to cenna dla nich zdobycz, zabrałabym trochę tego typu kosmetyków (warto się przygotować jeszcze w Polsce). Jezioro niestety coraz bardziej jest zanieczyszczane. Powodem są głównie ścieki z wybudowanych na palach osad. Populacja ryb ginie. Im bliżej osad, tym brudniejsza jest woda i niesie ze sobą mnóstwo odpadków. Takich ekosystemów jak ten w Birmie jest jeszcze więcej, ale nie są dostępne dla turystów. I dobrze, bo wszystkie spotkałby ten sam los co to jezioro. Po powrocie z rejsu poszliśmy na przechadzkę po mieście. Trafiliśmy na święto w pobliskiej świątyni, daliśmy datki, przykleiliśmy złote płatki do posągu Buddy i okrążyliśmy pięknie oświetloną świecami świątynię niczym prawdziwi buddyści.

Trekking w okolicach Inle z Momo

Wstaliśmy nieco później niż zwykle, zmęczeni jeszcze po całonocnej jeździe autobusem i rejsem po jeziorze. Postanowiliśmy rozejrzeć się trochę po okolicy. Doszliśmy na targ, na którym można kupić dosłownie wszystko. I tym razem nie obeszło się bez zakupów pamiątek, jak np. historia Buddy zapisana w języku pali i specjalna, jadalna zielona herbata. Sałatka z liści zielonej herbaty to birmański specjał. Głodni nowych smaków egzotyki, zamówiliśmy to danie w pobliskiej restauracji. Smak również był dość oryginalny, coś w rodzaju szczawiu ze szpinakiem. I jak każda birmańska potrawa również i ta była dość słona. Oprócz rejsu łodzią po jeziorze, w tej okolicy można wybrać się na trekking po okolicznych wzgórzach. I w ten sposób zdzieraliśmy buty w upale z sympatycznym przewodnikiem Momo, który opowiadał nam o dzisiejszym Myanmarze, czyli Birmie. W naszym języku utrwaliło się słowo Birma, a prawda jest taka, że Birma odnosi się tylko do nazwy jednego z wielu ludów i stanów całego kraju. Słowo Myanmar łączy w  sobie wszystkie stany razem ( Birmańczyków, Monów, Szanów, Karenów, Czinów i innych). To tak jakby Polskę nazywać dziś Silesią, a wszystkich jej mieszkańców Ślązakami. Dlatego powinniśmy mówić Myanmar, a nie Birma (to pewnie wszystko przez ten angielski). Momo prowadził nas przez lokalne wioski, jaskinię, w której uraczył nas ciepłą herbatą (dowiedziałam się także, że ryba którą wczoraj zjadłam, była trująca..ups! Na szczęście nie zabiła mnie). Zawitaliśmy także do szkoły języka angielskiego jego taty. Dzieci w różnym wieku, o różnym statusie materialnym, uczą się języka, dzięki któremu w przyszłości zarobią trochę pieniędzy. Polityka jednak jest bezwzględna, a napływ Chińczyków niekontrolowany. Rdzenna ludność ucieka z miast do wiosek. Ich miejsce zajmują Chińczycy, którzy mają sporą gotówkę, za którą kupują ziemię i stawiają hotele (przydałaby się regulacja rodem z Tajlandii o zakazie nabywania ziemi przez cudzoziemców). Hotele nie są tanie, wręcz drogie w porównaniu z tajskimi, kambodżańskimi czy laotańskimi. Ceny jednak nie zależą od właścicieli, a ustalane są przez rząd. Nikt nie wie, co będzie za dwa, trzy lata… To kwintesencja reżimu wojskowego. Młodzi silnie dążą do zmian i mają pęd do wiedzy. Teraz widzą, że można inaczej żyć, że wystarczy posiąść pewne umiejętności i wiedzę i dzięki temu zadbać o siebie.

 

Przed wylotem do Bangkoku, jeszcze raz rzuciliśmy okiem na Mandalay. Znowu czekało nas zwiedzanie po nieprzespanej nocy, ponieważ nocny autobus był przed czasem, więc do rana musieliśmy się zdrzemnąć na fotelach w hotelowej recepcji oczekując na pokój (razem z recepcjonistami, którzy jak się okazało, także śpią na fotelach i kanapach w hotelowym lobby). W mieście odwiedziliśmy giełdę jadeitu i z rikszarzem (rowerowym) pojechaliśmy na Wzgórze Mandalay, od którego miasto otrzymało swą nazwę. Tam wspinaliśmy się w górę od świątyni do świątyni jak prawdziwi pielgrzymi, mijaliśmy wycieczki szkolne, pstrykaliśmy sobie fotki z Myanmarczykami (albo bardziej oni z nami – nadal jesteśmy dla nich atrakcją), oglądaliśmy panoramę miasta i jako ostatni zeszliśmy na dół przed zamknięciem. Na szczęście nasz rikszarz nadal na nas czekał (pamiętajmy, że z góry ustalona cena płatna jest na końcu podróży).

Ech, co to był za tydzień! Intensywny, 3 noce w autobusie, tysiące wrażeń…

Jak pachnie Myanmar? Ziemią, herbatą, betelem, thanaką…

Obraz Myanmaru? Mnisi i mniszki na każdym kroku, kobiety z koszami na głowach, tysiące świątyń, malowane twarze…

Dźwięki? Klaksony, uliczny gwar, modły mnichów, śmiech dzieci…

Jak smakuje? Słono, star colą, tamaryndem, betelem, lokalnym piwem, herbatą…

Dotyk? Ciepłej ziemi pod stopami, ciepłych kamiennych posadzek świątyń, piaskowych obrazów, chłodnej pasty thanaki, złotych posągów Buddy

Z notesu podróżnika…

Ceny:

– bransoletka i kolczyki z jadeitu – 2500k

– dwie figurki z drewna małe – 8 000k

– lunch w wiosce na Inle – 5000k

– Star Cola + warzywa + ryż – 1800k

– nepalskie pierożki momo i lassi w nepalskiej restauracji – 7000k

– trekking 3,5h – 5000k/os.

 

– sałatka z liści herbaty – 1200k

– Star Cola – 300k

Wskazówki:

– po herbatę, lokalne przysmaki najlepiej wybrać się na pobliski targ

– dużo się mówi o zanieczyszczeniu jeziora, ale nadal jest ono piękne i warte odwiedzenia

– na rejs łódką lepiej dobrze jest wysmarować się porządnie kremem z filtrem UV, bo można się nieźle spalić

– lepiej nie jeść ryb, bo ponoć są niektóre serwowane są trujące

Mandalay Hill
Robienie skrętów to nie moja specjalność, ale spróbować warto. Nie takie to proste jak się wydaje. Dziewczyny zastrzegają, że używają tylko naturalnych składników, tj. kleju z ryżu, liści itp.
Nie tylko woda pitna jest w Birmie darmowa, ale również ciepła herbatka z mlekiem (dostępna w świątyniach i restauracjach). Zdrówko!

Rybak łowiący ryby
Mur świątyni oświetlony małymi świeczkami. Piękny widok.

Lokalny specjał – sałatka z liści zielonej herbaty
Popijając herbatkę w jaskini u Momo…Przerwa w wędrówce.
Reinkarnacje trzech Buddów…
Lokalna używka z araki.
Szlifowanie jadeitu na giełdzie w Mandalay
Na bazarze w Mandalay
Wodny świat

Polskie mamy dostałyby zawału!

Szlugi

Jakże smacznie wyglądająca trująca ryba na talerzu

Srebro
Tradycyjne wyroby ze srebra
Tkaczka

Bazar w Nyang Shwe

Master hair stylist
Rdzenna ludność znad jeziora Inle
Z wizytą w klasie jez. angielskiego (klasa dostępna dla każdego, bogatego i biednego, dziewcząt i chłopców, mnichów)
Tu nie wiedzą co to żłobek
Pośpię sobie troszkę po obiedzie…
Ciekawe co to za list… Granica między ulicą a domem jest zatarta

Sesja zdjęciowa. Czułam się jak celebrytka
Magda w akcji
Sprzedaż kosmetyków – tanaka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.