Wehikuł czasu podczas święta świateł
Ludzie wydają się tu być szczęśliwi, wdzięczni za to, że stąpają po ziemi, niezależnie od tego czy w butach czy bez nich. Krzątają się w przydrożnych chatach, skleconych z tego, co akurat było pod ręką, prowadzą stada krów lub kóz, robią pranie nad rzeką.
Krajobraz zmienił się już na granicy stanów, asfalt nagle zniknął, a tam, gdzie się ostał, sprawiał wrażenie sera szwajcarskiego z dziurami na pół metra głębokości i średnicy (ha! jednak są gorsze drogi niż u nas), zauważyliśmy wiele pomalowanych kolorowo ciężarówek przystrojonych w kwiaty. Minęlismy martwą małpę na ulicy, przy której czuwała druga, a reszta stada z ciekawością zaglądała do naszego samochodu licząc na jałmużnę w postaci jedzenia. Przejeżdżaliśmy obok potężnych upraw palm kokosowych, ryżu, winnic, mijając co 10 km miasta i wsie. Ciężko tu o niezagospodarowany kawałek ziemi. Tak prezentował się niegdyś jeden z najbogatszych stanów Indii Południowych, Tamil Nadu, dawna potęga drawidyjska, centrum rozwoju tańca, muzyki i literatury. Kontrast z Keralą jest dość zauważalny, która w ostatnim czasie dużo zyskała na rozwoju turystyki i pieniądzach zarobionych na emigracji w Emiratach Arabskich. Tym razem w planach mieliśmy zwiedzanie tylko południowej części kraju Tamilów. Naszym pierwszym celem było miasto Madurai, a w nim okazała świątynia Minakshi i Sundareshvary (Shivy). W zasadzie to jedyny powód, dla którego warto przyjechać do tego miasta, które samo w sobie jest odstraszające, brudne i zatłoczone jak większość dużych indyjskich miast, choć dawniej kwitł tu handel z Rzymem i Chinami.
Wyczerpani długą jazdą, zdecydowaliśmy się na droższy hotel, którego cena jednak nie była aż tak porażająca jak pozostałych w pobliżu świątyni i przynajmniej mieliśmy pewność, że nie spotkamy w pokoju nieproszonych gości… Pokój był dość gustownie urządzony, jedynym jego mankamentem był brak okna ! W Indiach to dość popularna architektura, szczególnie w duzych miastach.
Przed hotelem spotkaliśmy się z przewodnikiem o imieniu Ball, z którym mieliśmy zwiedzać świątynny kompleks. Składa się on z dwóch świątyń poświęconych Shivie i jego żonie Minakshi otoczonych licznymi kaplicami. Kompleks mogą zwiedzać innowiercy, aczkolwiek nie mają oni wstępu do głównych ołtarzy wysadzanych szczerym złotem.
Tak jak do każdej indyjskiej świątyni, tak i do tej trzeba ściągnąć buty przed wejściem. Zostawiliśmy je w pobliskim sklepie z pamiątkami, którego właściciel upatrywał w nas przyszłych klinetów w zamian za drobna przysługę. By dostać się do wejścia świątyni, musieliśmy przejść boso przez ulicę, na której widzieliśmy jak przed chwilą załatwił się pies…
Święto Diwali
Dziś świątynia była oblegana przez wiernych, bo właśnie dziś, 21 listopada, zaczęło się w Indiach popularne święto świateł. Wieczorem miała się tu odbyć procesja, podczas której wierni, przy świetle świec, krążą świętymi korytarzami wznosząc modły. W każdym domu płoną też kaganki, które przyciągają bogini szczęścia i dobrobytu – Lakshmi. Na ulicach z kolei jest gwarno i hałaśliwie, wybuchają petardy…
Przed procesją mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska misternym stiukom świątyni i posłuchać o mitologii hinduskiej. Świątynia robi ogromne wrażenie, w szczególności jej górujące nad miastem gopury, czyli wysokie na 50m wieże wzniesione na granitowych cokołach udekorowane kolorowymi posągami bóstw, zwierząt i demonów. Z ich szczytu spoglądają groźne potwory, które są bóstwami opiekuńczymi. W środku obejrzeliśmy liczne płaskorzeźby i posągi. Wieże mają taki kształt, że przypominają azteckie świątynie w Ameryce Południowej.
Pokłoń się przed bogiem-słoniem i boginią płodności
Nie wystraszcie się, jeśli ktoś przed wami nagle padnie na ziemię, po paru sekundach wstanie i znów padnie na ziemię jak długi. To tylko forma modłów, które wierni wznoszą do bóstw, np. do Ganeshy. Ganesha to najsympatyczniejsze bóstwo hinduskie, człowiek z głową słonia, syn Parvathi o niezwyklej sile. Jego wizerunek można zobaczyć dosłownie wszędzie.
Podeszła do nas sympatyczna kobieta o imieniu Maria. Przykleiła nam czerwone kropki na czole i zapraszała do swojego sklepu z pamiątkami. Co najciekawsze, nie miało to żadnego związku z nachalnością. Na końcu naszej wędrówki wokół świątyni natknęliśmy się na słonia, który za drobną opłatą błogosławił wiernych… Święty słoń, święte krowy… Czuliśmy wyjątkowość dzisiejszego dnia i tego miejsca. Zwiedzialiśmy stan Tamil Nadu, gdzie wiele miast ma przedrostek „tiru”, co znaczy święty, zatem świętość i magiczność tego miejsca była uzasadniona.
Uduchowieni i zaczarowani magią świątyni, skierowaliśmy się do sklepu z pamiątkami, gdzie zostawiliśmy nasze buty. Handlarz zachęcał nas żeby wejść na dach jego sklepu i podziwiać świątynię z góry… I rzeczywiście, dopiero z góry było widać ogrom tego kompleksu!
Zdecydowaliśmy się jeszcze na spacer po mieście. Zatrzymaliśmy się przy dwóch sympatycznych dziewczynach, które sprzedawały jaśmin. Pięknie i intensywnie pachniał, a przy tym ładnie prezentował się na włosach. Wiele Indyjek tak zdobi włosy… Kurz i brud gdzieś nagle zniknął, ulice zostały oświetlone subtelnie kagankami, słychać było świst odpalanych petard, czuliśmy magię w powietrzu i zbliżającą się Lakshmi… Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy przemierzyli podróż nie samochodem, a wehikułem czasu.
Z notesu podróżnika…
Ceny:
Opłata za przekroczenie granicy z Tamil Nadu (samochodem osobowym) – 300 Rs.
Hotel Keerthi (pokój 2 os. z dostawką) – 1600 Rs.
Bilet wstępu do świątyni Minakshi – 50 Rs., opłata za aparat – 50 Rs.
Kolacja w hotelu Supreme (baby corn masala, veg. malai kophta, samosa, napoje) – 310 Rs.Wskazówki:
Warto przed zwiedzeniem świątyni poczytać o wierzeniach hinduistycznych. Łatwo się w tym wszystkim pogubić.
W świątyni nie ma przechowalni butów, więc można je spokojnie zostawić w sklepie z pamiątkami. Buty będą bezpieczne. W tych sklepach można też zrobić zakupy – po dobrej cenie. W Tamil Nadu ceny jedwabiu czy kaszmiru są niższe, a jakość produktów bardzo dobra.
Przed świątynią często gromadzą się żebracy. Warto mieć świadomość, że można być nagabywanym.
Polecamy bardzo smaczne i niedrogie jedzenie w przyjemnej atmosferze hotelu Supreme (mają też restaurację na dachu).
W hotelowej łazience można zauważyć małe, białe pastylki na kratkach odpływowych (w umywalce, prysznicu). Pod żadnym pozorem nie wolno ich usuwać! To pastylki odstraszające karaluchy.
Zobacz również:
Brak powiązanych wpisów.